MUZEUM Sławomir…
MUZEUM
Sławomir Mrożek
Zaginął nam pies i dziecko było niepocieszone, bo bardzo psa lubiło. Więc zabrałem dziecko do muzeum sławnego pisarza. Niech się rozerwie i podkształci przy okazji.
Kupiłem bilety wstępu, potem czekaliśmy, aż się zbierze grupka zwiedzających i przewodnik zabierze nas na pokoje pisarza. Bowiem pisarz umarł ze sto lat temu i muzeum to było jego mieszkanie, które zamieniono na muzeum.
Obok kasy było stoisko z książkami, które pisarz napisał. Książki jak książki, nic ciekawego.
Grupka się zebrała i przewodnik wprowadził nas do przedpokoju.
– Na prawo łazienka – poinformował przewodnik.
Zajrzeliśmy do łazienki, bo drzwi były otwarte, tyle że wejść nie było można, bo wejście zagrodzone purpurowym sznurem z brokatu. Na umywalce była mydelniczka, a w niej mydło. Na mydle tabliczka: „Ulubione mydło pisarza”.
– Można powąchać? – zapytała jedna pani.
– Wzbronione – oznajmił przewodnik. – Ale badacze ustalili, że mył się codziennie.
– Uszy też? – zapytało dziecko przerażone.
– Cicho bądź – poskromiłem małego. – Nie przeszkadzaj starszym, kiedy zwiedzają. Pewnie, że uszy też. Jak będziesz mył uszy, to także zostaniesz sławnym pisarzem.
Dalej był salon i sypialnia. Meble z orzecha, dosyć dobre, ale nic szczególnego. Ta pani chciała wypróbować materac, ale też było wzbronione, nawet za dopłatą.
– Gabinet pisarza – oznajmił przewodnik i wpuścił nas przodem.
Przy biurku siedział pisarz naturalnej wielkości. Odrobiony był jak żywy, chyba z wosku. W szlafroku. Trzymał pióro, a na biurku leżał jakiś zapisany papier.
– Rękopis, bo pisał ręcznie – objaśnił przewodnik. – Badacze ustalili. Tu jest przedstawione, jak pisze swój najsławniejszy wiersz. Pamiętacie państwo?
Narodzie mój, gdym w twoich ramionach
Jak dziecko kołysany ssał twojego ducha…
– Popatrz, tato – krzyknęło dziecko. – Całkiem jak u nas!
Popatrzyłem. Istotnie, pod biurkiem stała pusta butelka po wódce.
– Malarze zostawili po remoncie – wyjaśnił przewodnik. – To nie należy do eksponatów.
W tej samej chwili zauważyłem, że pisarz ma napisane na łysinie: „Byłem tu. Kazik”.
– Pewnie robił sobie notatki, nawet jak nie miał papieru pod ręką – pomyślałem. – Prawdziwy pisarz. Ale co tu jest pod spodem?
Pod spodem, na łysinie pisarza, była druga notatka: „No to co z tego, ty gnoju?” I podpis: „Przyjaciel Literatury”.
– To chyba już nie on napisał – pomyślałem. – Jakiś inny charakter pisma.
Rozejrzałem się. Dziecko było zajęte otwieraniem szuflady, a przewodnik niedopuszczaniem, żeby otworzyło. Tymczasem pani fotografowała, a inni się sprzeczali, czy mieszkanie było własnościowe, czy podnajęte. Przewodnik nie mógł niczego wyjaśnić, bo gonił dziecko, które ślizgało się po podłodze, pięknie wyfroterowanej, jak to zwykle w muzeum. Wyjąłem długopis i napisałem pod „Przyjacielem Literatury”:
„Zaginął pies. Odprowadzić za wynagrodzeniem…” I adres.
Sporo ludzi przychodzi do tego muzeum i każdy przeczyta. To może pies się znajdzie.
„Tygodnik Powszechny”, 52-53/1989
#mrozek #gruparatowaniapoziomu #kultura #filozofia #literatura #ksiazki trochę #pasta i #heheszki