PRAXIS Sławomir…
PRAXIS
Sławomir Mrożek
Spotkałem bliźniego mego, który ni stąd ni zowąd dał mi w pysk. Chciałem mu oddać, ale dobro wzięło górę, opanowałem się, odwróciłem prawym policzkiem do niego i powiedziałem:
– Teraz proszę z tej strony.
– Coś pan, masochista?
– Nie, chrześcijanin.
– Nie szkodzi. Ja osobiście do chrześcijan nic nie mam.
– Pan mnie źle zrozumiał. Chrześcijański nakaz brzmi: „Gdy cię ktoś uderzy w jeden policzek, nadstaw mu drugi”.
– Żeby mniej bolało?
– Nie, tylko żeby bił dalej. To znaczy na znak pokory. Pan rozumie.
– Nie. Ale ostatecznie to nie moja sprawa.
– Więc niech pan bije. W prawy, ponieważ w lewy już pan bił.
– Kiedy mi się już odechciało.
– Gdyby pan jednak to zrobił dla mnie… Pan rozumie, kiedy już wszedłem na drogę cnoty, to chciałbym coś z tego mieć. Inaczej wszystko na nic, będzie się tylko nazywało, że dostałem po mordzie i koniec. Zwyczajnie, bez żadnej zasługi.
– Zmęczony jestem.
– Jeszcze tylko raz, dla kompletu. Niech się pan wstawi w moje położenie, wyniki połowiczne to nie są żadne wyniki, a ja już zainwestowałem pięćdziesiąt procent. Albo w oba policzki, albo wyjdę na zero.
– No, ostatecznie… mogę. Ale w prawy będzie mi nieporęcznie. Nie jestem przecież mańkutem.
– To może nogą?
– Nogą w policzek? Pan mnie przecenia. Nie dosięgnę.
– Mógłbym się nachylić.
– Ale wtedy nie będę miał rozmachu. A poza tym, jeśli już chodzi panu o symetrię, to nogą nie to samo co ręką. Inne uderzenie.
– To może zaczniemy od początku? Tym razem wyłącznie nogą.
– Jak?
– Ja się odwrócę, pan mnie kopnie, a potem ja się znowu odwrócę i pan mnie jeszcze raz kopnie.
– Naiwny pan jest. Każde dziecko wie, że człowiek z tyłu nie ma tego samego, co z przodu. To też by nie była żadna symetria.
Zmartwiłem się. On miał rację.
– Już wiem – rzekłem po chwili zastanowienia. – Znalazłem wyjście. Jest taki inny nakaz chrześcijański: „Kto w ciebie kamieniem, ty w niego chlebem”. Pan weźmie ten kamyczek, o tu jest, nawet dosyć spory, i pan mnie tym kamyczkiem. A ja panu oddam chlebem.
– Ma pan chlebuś przy sobie?
– Nie, ale tu za rogiem jest piekarnia. Skoczę i przyniosę.
– Nie bardzo mi się to podoba ze względu na rzucanie chlebem. Chlebem jakoś nie wypada, to dar Boży.
– Ale tak jest wyraźnie powiedziane w instrukcji.
– No, dobrze. Ale co będzie z tym jednym policzkiem, co go pan już zainwestował?
– Trudno. Tamten interes się nie udał, otwieramy nowy. Spiszę na straty, a teraz pierwszy ruch należy do pana.
Kamień był rzeczywiście dosyć spory i najpierw należało zaopatrzyć się w chleb, a dopiero potem przystąpić do operacji. Bowiem po drodze do piekarni zataczałem się nieco na skutek uderzenia kamieniem w głowę.
– Poproszę o kilo chleba – powiedziałem w piekarni.
– Chleba nie ma. Są tylko bułki.
Tego nie przewidziałem. Ale ostatecznie pieczywo jest pieczywo. Nabyłem więc kilka bułek i wróciłem do mojego partnera, który, trzeba to przyznać, czekał cierpliwie.
– Teraz ja w pana bułeczką i już pan jest wolny.
Od razu pierwszą bułką trafiłem go między oczy. Upadł do tyłu i nie ruszał się. Podszedłem do niego, miał oczy w słup.
Taka czerstwa bułeczka państwowego wypieku ma swoje zalety.
Kiedy odchodziłem, nie ruszał się w dalszym ciągu. Dobrze tak skurwysynowi. Po co ze mną zaczynał.
„Puls”, 21
#mrozek #gruparatowaniapoziomu #kultura #filozofia #literatura #ksiazki #chrzescijanstwo trochę #pasta